W majowy poranek mknę obwodnicą Trójmiasta na spotkanie słońcu. Po prawej stronie drogi widzę bladą obietnicę wschodu. Jeżeli słońce okaże się hojne wszelkie niedogodności, w tym 100 km drogi i pobudka o 2.15 pójdą w zapomnienie.
Na miejscu czeka niezawodnie Marta. Do wschodu jeszcze ponad pół godziny. Idziemy w kierunku morza. Niebo jest szarawe lecz na linii horyzontu widać zapowiedź szaleństwa, które zaraz się zacznie.
Tuż przed wschodem dzieje się kolorowa magia. Sama nie wierzę w to co widzę.
Patrzeć czy kadrować?
Patrzeć, i tak nikt nie uwierzy w te kolory na zdjęciu. Sama w nie nie uwierzę.