Góra Kirkjufell, zachodnia Islandia, 25 lipca 2017 roku. Tu wydarzył sie szczególny zachód, który nauczył mnie, że należy czekać do… końca.
Upalne popołudnie (tak, upalne na Islandii) i bezchmurne niebo nie zapowiadało urozmaiconego zachodu słońca. Miałam plan aby sfotografować pobliski wodospad lub jego okolice na pierwszym planie z górą oświetloną światłem zachodu. Na czterdzieści minut przed zachodem zaczęły jednak sie dziać rzeczy, które sprawiły, że zatrzymałam się i zaczęłam fotografować już na szosie i w najbliższych jej okolicach.
W ciągu pięciu minut nadciągnęła wielka chmura, która spowiła górę i jej okolice gęstą mgłą. Zrobiło się nagle ciemno i zimno a potem jeszcze ciemniej i jeszcze zimniej tak, że góra całkowicie zniknęła z pola widzenia a okolica stała się nagle tajemnicza, żeby nie rzec straszna. Stałam w tej ciemności, na szczęście nie sama, ponad pól godziny w nadziei na zmiany.
Mawiają, zawsze trzeba wierzyć…
Ja wolę oczekiwać z nadzieją.
Nadzieja to życzenie spełnienia, wiara to pewność.
Warto było czekać. Po zachodzie niebo nad Kirkjufellem wypogodniało. Na nocnym błękicie pojawiły się różowe chmurki a mgiełka snuła się tuż przy powierzchni ziemi.
Pod koniec lipca noc na Islandii trwa już pięć i pół godziny. Najkrótsze noce są około dwudziestego czerwca. Trwają około trzech godzin. Jeżeli niebo jest bezchmurne to letnie noce na Islandii są widne.
Sprawozdanie i piękne zdjęcia z tego zachodu słońca w blogu Ewy i Piotra.